Szwajcarska Dolina...

Szwajcarska dolina należy do rzędu najprzyjemniejszych dla Warszawian miejskich ustroni. Każdego dnia nad wieczorem spotkać tam można licznie zebraną publiczność, należącą do tak nazwanego wyższego towarzystwa, a już to w niedzielę lub święto uroczyste, tysiące osób się tam zbiera. Ogród, niegdyś fruktowy, pomału, nieznacznie nabrał cech spacerowego, bo pierwotny jego właściciel, założywszy sobie pewne spekulacyjne cele, uporządkował go stosownie, ścieżki starannie wytknął, kląby w kwiaty zaopatrzył. a wystawiwszy parę drewnianych budynków, przeznaczył takowe na bufet i restauracyą. Z powodu miłej dla oka wewnątrz ogrodu pochyłości i formującej się ztąd dolinki, przezwał go Szwajcarską doliną i dla użytku publicznego otworzył. Tamto przed laty kilkunastą poczęły się odbywać owe fantowe loterye na dochód ubogich, teraz w Saskim ogrodzie rok rocznie się powtarzające; tam z początku Rajczak, biegle grający na trąbce, z towarzystwem swojem ściągał znaczną liczbę zwolenników muzyki. Gdy później inny znów, zasobniejszy i śmielszy przedsiębierca, nabywszy szwajcarską dolinę, wystawił pałacyk, z piękną i obszerną salą na pomieszczenie w czasie niepogody lub zimy zgromadzających się gości, i do tego w rok później sprowadził z Lignicy Bilsego, tłumy słuchaczy to miejsce nawidzać poczęły. Obecnie Bilse, przybywszy powtórnie w maju roku bieżącego do Warszawy, ale już z powiększoną i staranniej jeszcze ukształconą orkiestrą, uczynił z tego ogrodu jakiś niby przybytek muzyki. Kto przeto pragnie lekkiemi albo wzniosłemi utworami znakomitych mistrzów tej sztuki popieścić się, kto pragnie wolną chwilę po całodziennej pracy spędzić przyjemnie, ten spieszy do doliny, a opłaciwszy za wejście złotówkę, siada w cieniu drzew, w pośród licznego grona eleganckiego towarzystwa; podziwiając dokładność i sumienność wykonania lignickiej orkiestry.

Ta ciągła inwazya orkiestr niemieckich, na którą od lat kilku wystawieni jesteśmy, jak każda rzecz na świecie, ma swoję dobrą i złą stronę. O pierwszej, wielbiciele jej szeroko się już rozpisywali. Ogłaszają na przykład: że teraz dopiero nauczono nas słuchać dobrej muzyki, że teraz dopiero poznać ją nam dano i t. p. Jestto, niech nam się tak nazwać godzi, lekkomyślnością trudną do darowania, bo niepodobna przypuszczać, ażeby już ogół publiczności zapomniał istotnie o ważnych usługach Elsnera, Kurpińskiego, Dobrzyńsldego i innych późniejszych kompozytorów, wyświadczonych sprawie muzyki nietylko narodowej, lecz nawet powszechnej. Nie od dziś dopiero prawdziwie dobrej muzyki słuchamy, nie była ona także aż dotąd żadnym dla nas hieroglifem. Ale co gorsza, nawał ów cudzoziemskich muzykantów pozbawił znacznej części zarobkowania miejscowych, na tutejszej
ziemi zrodzonych, którzy nie mogąc we względzie artystycznym wytrzymać z niemi konkurencyi, przywiedzeni przez to zostali do rozpaczliwego nieraz położenia. Nie będziemy na ten raz wchodzić w roztrząsanie, o ile współczucie dla obcych, obojętność zaś i pogarda niemal dla swoich jest słuszną i sprawiedliwą, ani rozstrzygać czy niemieckie orkiestry są nam niezbędne, ale przykro pomyśleć że ziomkowie nasi, ponoszący wszelkie ciężary do miejscowości przywiązane, na własnym gruncie widzą się skutkiem nadmiarowego i przesadzonego dla przybyszów uwielbienia, przyprowadzonemi do ubóstwa, do nędzy prawie. Niejeden nam może odpowie, że sztuka ma swoje wyższe cele, że mierności i niedołęztwa zgoła nie znosi, albo jak ów znakomity mówca za czasów pierwszej rewolucyi francuzkiej krzyknie: "Niech przepadną kolonie, byle pryncypia żyły!". Na to moglibyśmy mu odrzec również ważnemi. a może więcej miłością bliźniego nacechowanemi słowami. Ale jakkolwiekbądź, fakt jest niezaprzeczony: Niemcy tyją na naszym chlebie, mieszki swe coraz więcej wypełniają, nierównie więcej nas jeszcze obgadują i wyśmiewają, a my, unosząc się nad ich zręcznością, rozumem i wielkością, obojętni jesteśmy na znaczną liczbę współrodaków naszych, niedolą z tego powodu zagrożonych.