Pozwolenie na broń z roku 1915.
własność Wojciecha Kupisiewicza
Eksponat zamieszczamy dzieki uprzejmości p. Leszka Erenfeicht - zastępcy redaktora naczelnego miesięcznika "Strzał - Magazyn o broni", w którym prowadzi on rubrykę "Lamus".
Awers
Rewers
Artykuł z Magazynu o broni - Strzał Nr 1/2002
Autor: Leszek Erenfeicht
Ciekawostki z lamusa:
POZWOLENIE NA BROŃ Z 1915 ROKU
Nasz czytelnik z Warszawy, pan Wojciech Kupisiewicz, udostępnił nam bardzo ciekawy dokument. Jest to pozwolenie na
posiadanie rewolweru do obrony wydane jego dziadkowi, p. Władysławowi Sikorskiemu 2 stycznia 1915 roku. Mimo tak wczesnej
daty jest to już 585 dokument wydany w roku 1915 przez ten sam urząd – jak się należy domyślać z lektury zamieszczonego
na odwrocie pouczenia, były to również decyzje o przedłużeniu pozwolenia na posiadanie broni, gdyż takowe wygasało z
dniem 31 grudnia każdego roku. Jak widzimy, mimo przysłowiowej inercji carskiej administracji, możliwe było wydawanie tak
dużej ilości decyzji urzędowych w ciągu jednego dnia, gdyż 1 stycznia podobnie jak dziś był wówczas dniem wolnym. Wygląda
na to, że procedura przedłużania pozwolenia nie mogła być bardzo skomplikowana i że przedłużenia były raczej wydawane od
ręki. Nie było wtedy komputerów, to może dlatego tak sprawnie im to szło. Każdemu, kto ma jakikolwiek urzędowy dokument z
odręcznymi wpisami polecamy lekturę tego dokumentu – pisanego na kolanie, ale za to jak pięknym pismem w odróżnieniu od
bazgranych jak kura pazurem dowodów osobistych z lat 80.
Lepiej natomiast tego dokumentu nie pokazywać poszukiwaczom zaginionego budżetu, gdyż zawiera on pomysł na zerżnięcie z i
tak już nieźle golonych strzelców kolejnej opłaty. Wydawane co roku pozwolenia kosztowały jednego rubla – co roku, z
samym początkiem stycznia tysiące posiadaczy broni same przynosiły w zębach po rubelku, utrzymując okupacyjną
administrację. Prócz daty dziennej warto zwrócić uwagę na roczną – w 1915 roku pierwsza wojna światowa trwała już drugi
rok i carskie panowanie w Warszawie miało trwać jeszcze niespełna pół roku. Czy u nas byłoby do pomyślenia, żeby
administracja miała w takiej chwili głowę do wydawania pozwoleń na broń politycznie podejrzanym, znanym ze skłonności do
wszczynania buntów mieszkańcom okupowanego kraju? U nas własnym obywatelom co chwila rekwirowano broń z byle powodu – a
to stanu wojennego, to znów wizyty papieża, czy jakiegokolwiek innego.
Tu dodajmy, że osoba, której ten dokument dotyczy, pan Władysław Sikorski (1880-1966), nie był jakimś prominentnym
działaczem czy przemysłowcem, ale skromnym rzemieślnikiem, właścicielem kuźni w Piasecznie (przy ul. Zgoda 21), starszym
cechu kowali i ślusarzy tamże, a także przewodniczącym komisji egzaminacyjnej cechu. Czy dziś mężczyzna w kwiecie wieku,
potężnej z racji wykonywanego zawodu postury, nie prowadzący działalności finansowej na wielką skalę mógłby w ogóle
marzyć o pozwoleniu na broń do samoobrony? Odpowiedzcie sobie Państwo sami. I co my tak narzekamy w tej naszej
Kongresówce, że Rosjanie byli niedobrymi zaborcami?
Ciekawy jest tekst pouczenia o prawach i obowiązkach posiadacza broni, wydrukowanego na odwrocie. Jest to wypis z
„Przepisów o posiadaniu broni, wydanych przez byłego namiestnika w Królestwie Polskim 20 kwietnia (2 maja) 1867 roku, ze
zmianami Generał-Gubernatora Warszawskiego z 14 kwietnia 1876 roku”. Jak widać, władzom carskim wystarczył jeden przepis
o posiadaniu broni i nie potrzebowały ich rewidować co drugi rok, jak nasze. Paragraf 1 jest właściwie uniwersalnym wyznaniem urzędniczej wiary w sprawczą moc przepisów i zarządzeń. Czytamy w nim:
„Nikt, komu nie wydano pozwolenia, nie ma prawa posiadać broni”. Ani ogólna myśl tego przepisu, ani jego oderwanie od
rzeczywistości nie uległy zmianie.
§§ 14 i 25 zajmują się wspomnianym powyżej sposobem na samofinansowanie administracji: pozwolenie było ważne tylko do
końca roku kalendarzowego (a nie 12 miesięcy), zaś osoby, którym pozwolenia nie przedłużono, tracą prawo do posiadania
broni. Miejmy nadzieję, że ten dobry wzór jakoś umknie uwagi naszych drogich prawodawców, którym zapewne bardzo by się
spodobał pomysł jego przywrócenia.
§ 16 zakazuje przekazywania pozwolenia innym osobom.
§§ 17 i 20 regulują obrót bronią i amunicją: „Broń i amunicję wolno sprzedawać tylko osobom, posiadającym pozwolenie. W
związku z tym osoby sprzedające lub odstępujące broń, oraz sprzedające proch, ołów i gotowe ładunki są zobowiązane
zawiadomić własnoręcznie sporządzonym pismem odnośne władze o sprzedaży lub odstąpieniu broni i amunicji. Analfabeci
powiadamiają osobiście miejscową policję.” Jak więc widać z powyższego, osoby nie umiejące czytać i pisać mogły jednak
posiadać broń – a my dziś tak narzekamy na zacofany carski reżim...
§ 19 reguluje dozwoloną ilość amunicji, jaką wolno mieć posiadaczowi broni. „Sprzedaż prochu, ołowiu i nabojów dozwolona
jednorazowo lub w ciągu roku w wymiarze: na jedną sztukę broni śrutowej – prochu 6 funtów, ołowiu do 36 funtów. Do
rewolweru – połowę tej ilości. Dla pistoletu kapiszonowego – jedną czwartą tej ilości. Gotowych nabojów jednorazowo lub w
ciągu roku w wymiarze: do strzelby – 300 nabojów, do rewolweru – 150 nabojów. Osobie, posiadającej pozwolenie na kilka
jednostek broni wolno jednorazowo lub w ciągu roku zakupić nie więcej niż 12 funtów prochu i 72 funty ołowiu”. Niecałe
trzy kilogramy prochu i szesnaście kilogramów ołowiu na jedną strzelbę, albo odpowiednio 6 i 32 na kilka jednostek broni
– nie za wiele, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że mowa o prochu czarnym, którego wychodziło w naważce o wiele więcej
niż bezdymnego. Dziś na jednych zawodach strzelectwa praktycznego można by zużyć cały ten roczny zapas – i to jest miara
postępu, że dziś takich zawodów organizuje się w ciągu roku kilkanaście i jakoś nadal jest z czego strzelać.
Ostatnia część pouczenia zawiera ostrzeżenia o karach, grożących za naruszenie przepisów. Wychowanym na opowieściach o
kibitkach i zsyłce ta część może się wydać dość kuriozalna, zwłaszcza w porównaniu z karami przewidywanymi za nielegalne
posiadanie broni obecnie. Otóż „naruszającemu przepisy o posiadaniu broni grozi zgodnie z postanowieniami uchwały
Komitetu do spraw byłego Królestwa Polskiego z 2 września 1876 roku kara pieniężna do wysokości 10 rubli z zamianą na 5
dni aresztu”. Po prostu zgroza! Cóż za nieludzko surowa, drakońska kara, Hammurabi blednie ze strachu. Dziś można dostać
za takie przestępstwo od roku do dziesięciu lat pozbawienia wolności. Ciekawe, co w takim razie musiał zmalować taki
Waryński, żeby wtedy zarobić 10 lat Szlisselburga?